Tab Article
"To co dobre", siódmy album solowy w dorobku Andrzeja Piasecznego, z jednej strony jest jawna i udana kontynuacja "Spisu rzeczy ulubionych" - chociazby za sprawa niepowtarzalnych, wpadajacych w ucho i chwytajacych za serce kompozycji Krajewskiego. Ale jest tez płyta ze wszech miar zaskakujaca - nigdy wcześniej nie słyszeliście głosu Andrzeja w takiej oprawie. Szlachetnej i surowej zarazem, z akompaniamentem, który brzmi światowo i garazowo jednocześnie. Krótko mówiac - takiej płyty na naszym runku jeszcze nie było. Oto w poszukiwaniu źródeł dźwięku, brzmienia naturalnego i analogowego, Piaseczny zawędrował najpierw do Anglii, a potem do Stanów Zjednoczonych. Konkretnie - do studia Waterfront w Hudson, w stanie Nowy Jork. Tam trafił pod opiekę kompozytora i producenta Henry'ego Hirscha, znanego przede wszystkim ze współpracy z Lennym Kravitzem, ale równiez Mickiem Jaggerem czy Madonna. Henry nie tylko zadbał o nalezyte brzmienie materiału, ale tez powierzył gościowi z dalekiej Polski swoje własne piosenki i bardzo interesował się tym, o czym śpiewa Andrzej.
"Henry okazał się człowiekiem wyjatkowym, bardzo normalnym facetem. Zawiozłem mu w ramach upominku pakiet płyt wydanych z okazji Roku Chopinowskiego i wiesz, ze codziennie, kiedy przychodziliśmy do studia, zastawaliśmy Henry'ego słuchajacego Chopina? Do tego gitara na której nagrywał Kravitz, złote płyty Lenny'ego, historie o Tinie Turner czy Micku Jaggerze... To było jak film" - wspomina sesję nagraniowa za oceanem polski artysta. Nikt tu jednak nikogo nie udaje, Amerykanie nadali talentowi Andrzeja Piasecznego nowego blasku, ale nie przerobili go na swoja modłę, nie próbowali zmienić w pieśniarza stamtad. To wciaz jest The Voice Of Poland - jeden z najlepszych, jakie mamy...