Tab Article
A moze wydać je za zycia? Nie, nie wypada, po śmierci.
Tadeusz Łomnicki powiedział kiedyś: - Zazdroszczę publiczności, która oglada mnie w "Karierze Artura Ui". Andrzej Łapicki mógłby powiedzieć więcej: - Zazdroszczę publiczności, która oglada mnie w czymkolwiek. Dlaczego mógłby? Bo był znakomitym aktorem o zabójczej prezencji, świetnie wychowanym synem profesora prawa rzymskiego, który czuł się naturalnie nawet w najwytworniejszym towarzystwie. Czarował juz samym głosem, jakze charakterystycznym - gdy w roku 1955 czytał w radiu powieść "Królewna", wymierały ulice polskich miast, wszyscy pędzili do radioodbiorników. Jedni zapamiętali go jako Kettlinga w serialowych "Przygodach pana Michała" (1969) Pawła Komorowskiego i kapitana MO z "Lekarstwa na miłość" (1965) Jana Batorego, inni jako bohatera "Wesela" (1972) czy "Wszystko na sprzedaz" (1969) Andrzeja Wajdy i "Jak daleko stad, jak blisko" (1971) Tadeusza Konwickiego, jeszcze inni jako aktora teatrów Erwina Axera i Adama Hanuszkiewicza.
Gdyby nie aktorstwo, na które zdecydował się podczas II wojny światowej, błyszczałby pewnie jako sławny pisarz, prawnik czy polityk. O politykę tylko się otarł, w czasach pierwszej "Solidarności", zostawszy posłem. Z aktorstwa przerzucił się na rezyserię teatralna, został tez rektorem stołecznej Akademii Teatralnej, dyrektorem Teatru Polskiego i prezesem Zwiazku Artystów Scen Polskich. Był świadom swych ograniczeń - nie porywał się na repertuar romantyczny, nie marzył o Hamlecie. Jego teatralnym idolem był Aleksander hrabia Fredro - wykwintny panicz o fantastycznym poczuciu humoru. On tez czuł się właśnie kimś takim. Starał się zawsze zachować dystans, co przeszkadza w "graniu bebechami". Na aktora był moze nawet za inteligentny. A inteligent, co podkreślał, się wstydzi. Z tego powodu Łapicki skromnie umieszczał siebie w pierwszej dziesiatce współczesnego mu aktorstwa polskiego, ale nigdy nie na podium. Powtarzał autoironicznie, ze jest Mastroiannim Jana Rybkowskiego. Powodzenie u kobiet miał legendarne, gustował w blondynkach. Na ten temat jednak gustownie milczał. żartował z samego siebie, ze jest mistrzem mów pogrzebowych. Teraz, niejako zza grobu, przemawia do nas ze swych pisanych przez 21 lat "Dzienników". I pewnie śmieje się w zaświatach, widzac zdumione miny czytelników: Takiego "niegrzecznego" się mnie nie spodziewaliście, prawda?