Tab Article
Zygmunt Kałuzyński był najwybitniejszym polskim krytykiem filmowym. Gdyby publikował w prasie angielskojęzycznej, z pewnościa zyskałby sławę i uznanie międzynarodowe. Był Guliwerem w krainie liliputów, który jednak robił wszystko, by jego wzrost nie rzucał się w oczy. Pisał o filmie, ale doskonale znał się na muzyce, literaturze, na malarstwie. Czy było w ogóle coś, na czym się nie znał? Kiedy pisał o filmie historycznym, zamieniał się w historyka, kiedy analizował film przyrodniczy (np. "Mikrokosmos"), imponował znajomościa obyczajów mieszkańców łaki, kiedy omawiał "Vabank" Machulskiego, duzy fragment poświęcił przedwojennej szkole, w której kształcili się tzw. doliniarze, czyli kieszonkowcy. W ciemności sali kinowej, gdzie - jak sam o sobie mówił - spędził połowę zycia, widział jasno, majac zapewne recenzję w głowie, zanim jeszcze pojawiły się napisy końcowe. Zwracał uwagę na drobiazgi, często jakze istotne, których inni nie dostrzegli. Często proszony przez dziennikarzy o wymienienie kilku swoich ulubionych tytułów, odpowiadał, iz nie jest to mozliwe, poniewaz nie da się wybrać paru pozycji, a pozostałe odrzucić. Zwłaszcza, ze i w złych filmach trafiaja się całkiem dobre kawałki. Mozna by zatem powiedzieć, iz niemal wszystkie filmy, jakie kiedykolwiek powstały na świecie, były jego ulubionymi, takze te, których nie zdazył zobaczyć. Na Kanon Królewski składa się pięćdziesiat recenzji filmów, które Kałuzyński chwalił (choć nierzadko widział w nich tez pewne usterki) i polecał goraco kinomanom. Mozemy je zatem potraktować jako skierowany do swych wiernych Czytelników testament Wielkiego Krytyka