Tab Article
Jerzy Sosnowski w najlepszej formie, za która pokochali go czytelnicy "Apokryfu Agłai"
Wspomnienia nigdy nie będa tak słodkie i pełne, jak te z pierwszych wakacji. Jarko Wolski razem z rodzicami pędzi pociagiem przez Polskę do sanatorium w Kołobrzegu. W bujnej wyobraźni chłopca, który marzy o tym, by zostać pisarzem, leniwy krajobraz za oknem jest jak preria lub pustynia Gobi, a pociag moze wywieźć ich w kazdej chwili w nieznane, niebezpieczne miejsca, jeśli nie zdaza wysiaść na czas.
Lata 70-te, uzdrowisko Kołobrzeg o zmieniajacych się co godzinę siedmiu strefach klimatycznych, jeśli wierzyć słowom kelnerki. Kurort zapełniaja opaleni wczasowicze, plaze kusza piękna pogoda, tymczasem Jarko spędza czas na gimnastyce oddechowej i w basenie solankowym w Ośrodku Przyrodoleczniczym.
Dorosły juz Jarosław odbywa nostalgiczna podróz do wspomnień tamtego lata, do chłopięcych tęsknot i pragnień, gdy wszystko jest jeszcze obce i pociagajace zarazem, a pytania, na które szuka się odpowiedzi, wydaja się najwazniejsze na świecie. Czy Kmicic mógł nosić karabin maszynowy? Jak zataić przed przyjacielem smutek za utracona maskotka? Co zrobić, by zaimponować córce właścicielki wynajmowanej kwatery? Czy to mozliwe, zeby kiedyś była wojna polsko-radziecka? Albo zeby istniała biała czekolada?
Sosnowski bawi się narracja, wchodzi w dialog z czytelnikiem, łamie strukturę czasu i pamięci, zacierajac granice między snem i jawa.
"Przy układaniu pasjansa zdarza się niekiedy, ze odsłaniane karty nie chca się zbierać w sekwencje, ledwie jedna na dziesiesięć mozna wykorzystać i rozgrywka snuje się na granicy przegranej – a potem nagle zjawia się potrzebna dziesiatka kier i w ciagu paru ruchów wszystko z pośpiechem laduje na swoich miejscach. Tak było i tym razem: zaraz po tym, jak przyjęła ich czarnowłosa Gocha, starsza córka pani Strzeleckiej, zjawiła się ona sama, a nawet z koszar przybiegł na obiad jej maz. Dwupokojowe mieszkanie zaroiło się naraz od ludzi. Jarko nie był pewien, kim zachwyca się bardziej: pania Ala, która na powitanie powiedziała mu, ze jest fajnym chłopczykiem, ze zawsze chciała mieć syna i ze mogliby się zaprzyjaźnić, panem Zygmuntem, który zdazył mu obiecać przejazdzkę czołgiem, smagła Gocha – druga córka nie wróciła jeszcze od kolezanki – czy wreszcie mieszkaniem, tak innym od tamtego pozostawionego w Warszawie. Drzwi wejściowe (z okienkiem, przesłoniętym zasłonka w kwiatki) wypadały po środku poprzecznego korytarza. Wchodzac, widziało się swoje odbicie w olbrzymim potrójnym lustrze na niskiej szafce, które rodzice ochrzcili zaraz niepokojaca nazwa „tremor”. Jarko znał termin „tremor”, oznaczaja?cy drzenie mięśni, jakie przydarzało mu się po zazyciu niektórych lekarstw na oddychanie; widocznie potrojony w zwierciadle Dorosły odczuwał coś podobnego. Moze doświadczał tremy, widzac siebie tak, jak widzieli go inni – z zewnatrz? Korytarz na prawo kończył się drzwiami do łazienki, pomalowanej na wściekle rózowy kolor, gdzie nad wanna górowała zeliwna kolumna pieca na we?giel (rodzice orzekli: „terma”, budza?c w Jarku popłoch, z?e teraz juz? be?da? mówili wyła?cznie: tremo, terma, mater, metro, remont, termin, tren, a w najlepszym razie termometr i terpentyna – ale na szczęście im przeszło). W lewo szło się do ogromnej kuchni z białym kredensem, stołem, lodówka („trochę kopie”, uprzedziła pani Strzelecka) i wyjściem na balkon. Po obu stronach trema znajdowały się drzwi do dwóch pokoi. W tym po prawej ścieśniła się na czas wakacji rodzina gospodarzy, ten po lewej miał nalezeć do wczasowiczów”.