"Coś się dzieje. Co to jest? Jeszcze dokładnie nie wiemy, ale obserwujemy właśnie powstanie ruchu społecznego, który - w przeciwieństwie do Tea Party - jest zły na właściwych ludzi" - pisze noblista Paul Krugman w serii swoich komentarzy na temat protestujących na Wall Street w dzienniku "New York Times".
"Protestujący mają rację, gdy oskarżają Wall Street o bycie niszczącą siłą, zarówno gospodarczo jak i politycznie" - czytamy. Ekonomista podkreśla, że cynizm i wiara w to, że sprawiedliwości nigdy nie stanie się zadość, opanowały debatę polityczną w stanach. "W międzyczasie łatwo się zapominało, jak oburzająca jest historia naszych dzisiejszych ekonomicznych problemów" - pisze noblista.
Dzieli też przyczyny kryzysu na trzy etapy: po pierwsze bankierzy skorzystali z deregulacji i zaczęli "dziki bieg", który - oczywiście - wiązał się z wypłacaniem sobie dużych honorariów. Przez lekkomyślne udzielanie niepewnych kredytów, zaczęli tworzyć bańki spekulacyjne.
Wykres przedstawia porównanie zarobków w branży papierów wartościowych do pozostałych zarobków w sektorze prywatnym w Nowym Jorku:
Drugą częścią składową, zdaniem Krugmana, jest pęknięcie bańki. Bankierów od kompletnego upadku uratowali podatnicy - w zamian jednak nie otrzymali gwarancji, że coś się w przyszłości zmieni.
"Trzeci akt: bankierzy okazali swoją wdzięczność odwracając się plecami do ludzi, którzy ich uratowali, i poparli - również finansowo - polityków, którzy obiecywali nie podwyższać im podatków i zlikwidować delikatne regulacje wprowadzone na kanwie kryzysu" - twierdzi ekonomista. I pyta: jak można nie okazywać wsparcia protestującym dzisiaj na Wall Street?
Kto zagraża Ameryce? "Ekonomiczni rojaliści" Zdaniem noblisty dzisiaj Ameryce nie zagrażają ludzie zbierający się i demonstrujący w dzielnicy finansowej Nowego Jorku, lecz ludzie określeni kiedyś przez Franklina D. Roosevelta mianem "ekonomicznych rojalistów". "Aby zrozumieć to wszystko, trzeba zdać sobie sprawę z szerszego kontekstu: zamożni Amerykanie, którzy wzbogacili się na oszukańczym systemie, reagują histerycznie na każdego, kto ośmieli się wskazać, jak bardzo ten system jest właśnie oszukańczy".
"W zeszłym roku - pisze Krugman - grupa baronów finansjery oszalała po tym, jak prezydent Obama ich delikatnie skrytykował. Ogłosili wtedy, że Obama jest prawie socjalistą, bo próbował wprowadzić tzw. regułę Volckera, która w prosty sposób zakazałaby bankom wspieranym przez gwarancje federalne w angażowanie się w ryzykowne spekulacje. A propozycję, aby znieść możliwość płacenia niewiarygodnie niskich podatków przez niektórych, Stephen Schwarzman z rady nadzorczej Blackstone Group porównał do inwazji Hitlera na Polskę".
"Władcy wszechświata Wall Street zrozumieli swoją pozycję" Skąd biorą się silne ataki na propozycje reform? Zdaniem Krugmana chodzi o to, że "władcy wszechświata Wall Street" zdali sobie sprawę, jak bardzo pod względem moralnym ich pozycja jest stracona.
"To są ludzie, którzy stali się bogaci dzięki tkaniu skomplikowanych schematów finansowych. I one - nie przynosząc korzyści społeczności amerykańskiej - wpędziły nas w kryzys, który wpływa na życie dziesiątek milionów współobywateli" - pisze noblista. Podkreśla, że opisywani przez niego bogacze cały czas prowadzą w tej "grze" - wygrywają, a zwykli podatnicy ją przegrywają.
Takie specjalne traktowanie nie może znieść ścisłej kontroli, więc - zdaniem ekonomisty - czerpiący z tego zyski robią wszystko, aby kontroli nie było. "Każdego, kto zwraca uwagę na oczywiste, nie ważne jak spokojnie i umiarkowanie, należy demonizować i wypędzić z tej sceny. Właściwie, im bardziej ktoś rozsądnie i umiarkowanie krytykuje, tym szybciej trzeba go zdemonizować".
Kto więc bardziej szkodzi Ameryce? Zdaniem Krugmana - bynajmniej nie protestujący. "Prawdziwymi ekstremistami są amerykańscy oligarchowie, którzy chcą powstrzymać krytykę źródeł swojego bogactwa" - podsumowuje.